czwartek, 27 listopada 2008

O tymi, że cuda się zdarzają.


Pierwszym cudem był dla mnie czas ciąży. To podskórne istnienie Kogoś, kto był trochę nierzeczywisty, mimo, że namacalny (szczególnie wyraźnie w ostatnich miesiącach ;).

Drugim cudem - Jej narodziny. Bolesne, ale zarazem mistyczne przeżycie. Pamiętam moje myśli po porodzie - jeszcze do niedawna jej nie było, a teraz już jest: prawdziwa, mająca rysy twarzy, linie papilarne. Wcale nie tabula rasa. Jedyna w swoim rodzaju. Z wnętrza mnie.

Kolejne cuda zdarzają się każdego dnia. Bo jak inaczej nazwać to, że jeszcze do niedawna nie umiała przewrócić się z brzuszka na plecy, a teraz już pędzi do świata na tych swoich malutkich stópkach? Wszystko rozumie, jest w stanie dużo powiedzieć, pokazać co lubi, a co nie, co ją interesuje, a co nudzi, co ją zachwyca i czego się boi...

Następny cud jest taki, że jeszcze trzy tygodnie temu była niemowlakiem, a teraz jest już małą dziewczynką, która chłonie wszytstko wokół z ogromną ciekawością! Zastanawiam się, czy ona rzeczywiście tutaj tak niesamowicie się rozwija, czy też po prostu ja w cieplarnianych warunkach rodzinnego domu mam czas to obserwować.

Leżę wieczorem i przed zaśnięciem słucham jej oddechu. Czasem złapię ją za cieplutką rączkę i wtedy wiem, że właśnie to jej najważniejsze. Tak bym chciała żeby zawsze była taka szczęśliwa jak w tych ostatnich dniach!

Kiedy pojawiło się we mnie pragnienie posiadania dziecka, wymarzyłam sobie siebie jako mamę córeczki. I od razu wiedziałam, że moja córka będzie miała na imię Helena. Marzenia się spełniają.











Brak komentarzy: