poniedziałek, 18 stycznia 2010

O sankach i Mamie Mu.



Zima nam dopisała w tym roku, w związku z czym na sankach byłyśmy RAZ (słownie: jeden raz)!!! Pewnego pięknego dnia, w białym puchu mazurskiego śniegu, w promieniach grudniowego słońca wyruszyłyśmy na sanki. Było miło, przyjemnie, Helenka uśmiechała się od ucha do ucha. Wszystko było dobrze, dopóki nie natrafiłyśmy na malutką muldę - sanki się wywróciły, Helenka wpadła w zaspę i wtedy mazurską ciszę rozdarł RYK :D RYK straszny, nieustający, mrożący krew w żyłach. A wszystko za sprawą kilku centymetrów śniegu :D Od tej pory "nie ciem sianki". A było tak pięknie...







W ramach propagandy "pro sankowej" w weekend kupiłam Helence kolejną książkę z serii opowiadającej o przygodach Mamy Mu - krowy innej niż wszystkie. Do tej pory zaczytywałyśmy się "Mamą Mu na huśtawce", każdego dnia musiałyśmy sprawdzić, czy przypadkiem u Mamy Mu czy Pana Wrony (jej książkowego przyjaciela) nic się nie zmieniło. Mój chytry plan nie wypalił, bo Helenka dziś wieczorem zakomunikowała mi: "nie ciem Mama Mu sianki" :D:D:D Tym, którzy nie mają sankowej traumy książkę polecam. Duża dawka humoru, jak zwykle niezastąpiony Pan Wrona no i szalone zjazdy na sankach ;)

1 komentarz:

Unknown pisze...

Na sanki chyba Helenka na razie nie da się namówić. To może lepienie bałwana?

P.S. Zdjęcia pooglądane. Jest ślicznie :-)