poniedziałek, 26 stycznia 2009

O pierwszych kredkach, niegasnącym optymizmie i Bincie, która ciągle tańczy.



Pewnie macie już dosyć tego, że w kółko piszę o Bincie.No to czujecie się jak ja :) Czytam Bintę tuż po obudzeniu, po śniadaniu, przed wyjściem na spacer, po powrocie, po obiedzie, przed kolacją i kiedy tylko się da ;) Sama nie wiem co w tej Bincie jest takiego wspaniałego, że Helenka aż nóżkami przebiera, żeby jej przeczytać kolejny raz. Czego się nie robi żeby sprawić przyjemność własnemu dziecku? :) Wszystkim polecam żeby przy jakiejś okazji obejrzeli sobie "Bintę" i jeśli mają komu - kupili jeden egzemparz. Na pewno trafi w dziecięce gusta :)



Jedną z rzeczy, które uwielbiam w Helenie jest jej niesamowity optymizm. Ciągle uśmiechnięta, roześmiana, mogłaby być ilustracją do słów "zadowolenie z życia". Nawet dziś wieczorem, podczas czyszczenia nosą znienawidzoną fridą (dla niewtajemniczonych, to taka nowwoczesna "gruszka" do nosa), kiedy przerwałam na chwilę, Helenka uśmiechnęła się tak, jak ona to potrafi. Albo na przystanku czy w autobusie - na lewo i prawo rozdaje uśmiechy. A kiedy się udarzy prawie wcale nie płacze, a czasem wybucha śmiechem jaki to jej się śmieszny wypadek zdarzył ;) Mam nadzieję, że z wiekiem jej to nie minie :)

Kilka dni temu Helena dostała ode mnie w prezencie swoje pierwsze kredki. Była przeszczęśliwa! Kredki to teraz ukochany przedmiot, zabawka i ciągle chociaż jedna musi być pod ręką. Rysuję na razie ja, bo tak zdecydowała Helenka ;) Ona poprawia to, co narysuję za pomocą regularnych kreseczek :) Niebieska kredka została przetestowana na ścianie w kuchni - też niebieskiej! To się nazywa wyczucie koloru ;)

1 komentarz:

Anty EUCO pisze...

Mamie Helenki uśmiech z wiekiem nie minął to myślę, że i Helence nie minie.