czwartek, 18 marca 2010

O tym, co porusza duszę.



Jakiś czas temu poznałam A., u siebie w sklepie. Kompletowała wyprawkę dla swojego synka. I czekała, kiedy w końcu będzie mogła zabrać go do domu i stać się Jego Mamą. Bo jej synek urodził się cztery miesiące temu, gdzieś w świecie, kobiecie, która nie chciała być jego matką. A A. i jej mąż czekali na niego, wypatrywali go i w końcu, w niedzielę mogli przywieźć go do Domu. Wczoraj przyniosła mi książkę Katarzyny Kotowskiej "Wieża z klocków".

Dziś siedzę w sklepie, czytam i łzy same mi lecą. Jestem na siebie i na nie zła. Tanie wzruszenia, które nic nie zmienią. Łatwo jest płakać i nic nie robić.

Fragment książki:

Wieczorem każde z dzieci ląduje za szczebelkami swojego łóżka jak w klatce i dostaje przytulankę. Co wieczór inną, nie ma własnej. Potem gaśnie światło. Jeśli ktoś marudzi albo płacze, pani gwałtownie klaszcze, żeby było cicho. Piotrek już ponad dwa lata jest z nami. Nie ma ulubionej przytulanki - tej jednej, jedynej (...). Straszliwie boi się niespodziewanego, głośnego klaśnięcia.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Straszne!!Gdyby matki tych dzieci poptrzyły na suczkę czy kotkę jak opiekują się swoimi dziećmi.może coś by dotarło.domy dziecka byłyby niepotrzebne!jak dobrze że są matki.które nie urodziły a kochają.życzę tej pani radości z macierzyństwa:)