niedziela, 9 maja 2010

O tym, że to nie był kuc!

"I to nie był kuc!" - oznajmia Helenka wszystkim, którzy chcą i nie chcą słuchać. Ma rację, to NIE był kuc, tylko prawdziwy, duży koń. Ale zacznijmy od początku...

W piątek po południu wybrałyśmy się na festyn do jednej z pobliskich podstawówek. Atrakcji było co nie miara. Jedną z nich były przejażdżki na koniach. Panie z niedalekiej stadniny przyprowadziły ze sobą dwie białe klacze, na których obwoziły dzieciaki ze szkoły. Helena od razu, jak tylko zobaczyła konia, zapragnęła go dosiąść. Odczekała swoje w kolejce (okazało się, że UMIE czekać i być cierpliwa!), po czym dosiadła rączego rumaka ;) Wsadziłam ją do siodła, złapała się i pojechała (szłam obok niej, jednak tchórz ze mnie). BARDZO JEJ SIĘ PODOBAŁO!!! Tak bardzo, że po obejrzeniu wszystkich innych festynowych atrakcji, zjedzeniu pysznych wypieków mam dzieci ze szkoły, znów wróciłyśmy do koni. I znów odbył się triumfalny przejazd :) Zdjęć oczywiście brak, aparatu nie miałam, gapa ze mnie. Helenka szczęśliwa, wcale nie przestraszona, mimo, że nieźle trzęsło :)

Ale jakby nie było pierwszą przejażdżkę wierzchem mamy za sobą :)

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zuch dziewczynka.chyba czas zacząć zbierać na wierzchowca dla wnuczki:)

-Longina- pisze...

DZIELNA SMERFETKA. JA SAMA SIĘ BOJĘ :)

Ewa mama Nuli pisze...

Pozdrawiam Was serdecznie. Fajnie było się wczoraj spotkać. :)

Panna Pollyanna pisze...

Ewa my też się cieszymy, że w końcu się udało :D

Góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem...

Oby częściej :)