Pierwszym cudem był dla mnie czas ciąży. To podskórne istnienie Kogoś, kto był trochę nierzeczywisty, mimo, że namacalny (szczególnie wyraźnie w ostatnich miesiącach ;).
Drugim cudem - Jej narodziny. Bolesne, ale zarazem mistyczne przeżycie. Pamiętam moje myśli po porodzie - jeszcze do niedawna jej nie było, a teraz już jest: prawdziwa, mająca rysy twarzy, linie papilarne. Wcale nie tabula rasa. Jedyna w swoim rodzaju. Z wnętrza mnie.
Kolejne cuda zdarzają się każdego dnia. Bo jak inaczej nazwać to, że jeszcze do niedawna nie umiała przewrócić się z brzuszka na plecy, a teraz już pędzi do świata na tych swoich malutkich stópkach? Wszystko rozumie, jest w stanie dużo powiedzieć, pokazać co lubi, a co nie, co ją interesuje, a co nudzi, co ją zachwyca i czego się boi...
Następny cud jest taki, że jeszcze trzy tygodnie temu była niemowlakiem, a teraz jest już małą dziewczynką, która chłonie wszytstko wokół z ogromną ciekawością! Zastanawiam się, czy ona rzeczywiście tutaj tak niesamowicie się rozwija, czy też po prostu ja w cieplarnianych warunkach rodzinnego domu mam czas to obserwować.
Leżę wieczorem i przed zaśnięciem słucham jej oddechu. Czasem złapię ją za cieplutką rączkę i wtedy wiem, że właśnie to jej najważniejsze. Tak bym chciała żeby zawsze była taka szczęśliwa jak w tych ostatnich dniach!
Kiedy pojawiło się we mnie pragnienie posiadania dziecka, wymarzyłam sobie siebie jako mamę córeczki. I od razu wiedziałam, że moja córka będzie miała na imię Helena. Marzenia się spełniają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz